"Gdybyś mógł mnie teraz widzieć czy byś mnie poznał
Czy poklepałbyś mnie po plecach czy skrytykował
Czy podążyłbyś za każdą linią na mojej splamionej łzami twarzy
Położył dłoń na sercu, które jest tak zimne jak dzień w którym Cię zabrano"
Tom.
Wszystko było by dobrze. Było by, gdyby nie mało udane konkursy na Letalnicy, gdyby nie koniec sezonu. Bo przecież tylko skoczny świat był dla niego podporą, ucieczką od wszystkich myśli. I właśnie tam w Planicy gdzie już zawsze od czterech lat kończyło się jego wesołe życie, pozostał teraz również jego sens. Bo ciągle w głowie miał małą kremową kopertę i czekoladowo oka brunetkę. Którą kochał. Kochał mimo że nie widział przez cztery lata, mimo że nie zamienił słowa, krótkiej wiadomości. Lecz on ciągle nie potrafił dopuścić tej myśli do własnej świadomości, a przecież nie wymagało to wiele z jego strony. Jednak on ciągle chciał pokazać że jest wielki, że potrafi sobie poradzić ze wszystkim, a jednak, na przekór wszystkiemu nie potrafił. Był słaby. Był marionetką którą rządził los i bez jego jakiego kol wiek zdania robił z nim co tylko mu się podobało. A on ciągle nie miał sił by wyjść na przekór problemom, by zwalczyć przeciwności losu i w końcu żyć własnym życiem. Nie tym udawanym, nie tym wyidealizowanym przez jego otoczenie, po prostu własnym światem. Historią tylko i wyłącznie tworzoną przez jego dłonie i jego myśli, tylko przez tego dawnego pewnego siebie Toma.Toma którego dawno już nie ma, którego zastąpił jego cień. Bardzo niepewny siebie, skryty i przede wszystkim walczący by stwarzać jak najlepsze pozory człowieka szczęśliwego, którym wcale nie był, cień
.
I już tam, trzy tygodnie temu w tej szczęśliwej a za razem nieszczęsnej Planicy czuł że od następnego dnia znów będzie wieść swoje puste życie. Bo właśnie skoki zapełniały je po brzegi odkąd został sam. Odkąd przestał liczyć że znów wróci do domu i poczuję ten charakterystyczny zapach damskich perfum, który dawno wyparował. Zapach wyparowały lecz myśl o niej nigdy. Zapełniała jego głowę każdego wieczoru, zastanawiał się gdzie jest, co teraz robi, czy ułożyła sobie życie bez niego. I w końcu dostał odpowiedź na swoje myśli. Ukazała się mu w postaci nieszczęsnej kremowej koperty i teraz prześladowała dwa razy bardziej. Prześladowała już tam w Planicy chodź nie wiedział, ani nie przeczuwał że dowie się czegoś o swojej brunetce, która już długo nie była "jego brunetką". W tedy nie wiedział jeszcze o kremowej kopercie, lecz też nie wiedział o jej obecności tak blisko niego.
Była tam, w ten ostatni dzień, po konkursach indywidualnych przyjechała tam lecz nie chciała. Przyjechała do Thomasa bo tak bardzo chciał ją zobaczyć, cieszyć się razem z nią tymi ostatnimi chwilami sezonu. I była na jego życzenie, bo teraz tylko tyle mogła dla niego zrobić. Z uśmiechem na ustach, ciemnymi okularami na nosie i ciepłą wełnianą czapką, żwawo rozmawiała z Gregorem. Gratulowała mu zwycięstwa w Pucharze Świata, lecz ciągle miała w sobie wiele niepewności i to właśnie spowodowanych przez niego. Bo tak bardzo nie chciała go spotkać, bała się nawet krótkiego spojrzenia w jego norweskie oczy, bała się wspomnień które w każdej chwili mogły powrócić. A najbardziej bała się swojego uczucia, które nigdy do końca nie wygasło, lecz zostało stłumione przez nowe. Jednak los nigdy nie był dla niej przychylny. Ujrzała jego nienaganną jak zawsze postać wyłaniającą się zza rogu. Zamarła na kilka chwil by ponownie wrócić do rozmowy z roześmianym Austryjakiem, szczęśliwym jak nigdy. Tylko kątem oka odprowadziła jego sylwetkę, która nie zawahała się nawet na chwilę, pozostawiając ją nie rozpoznaną.
Ten dzień wydawał się być inny od wszystkich w Planicy. Czuł że coś tego dnia będzie inne, i los nie omylił go.Lecz to właśnie on popełnił błąd, pomylił się. Bo był tak blisko nieosiągalnej przez tyle lat brunetki, a on najzwyczajniej w świecie przeszedł obok niej obojętnie, nie poznał jej. Te pełne malinowe uśmiechnięte usta nie dawały mu ciągle spokoju, wydawały się być takie bliskie. Jednak to nie wystarczyło by w tych malinowych ustach które kiedyś miał obok siebie każdego dnia, które namiętnie całował, rozpoznał "jego" brązowooką brunetkę. Bo tak bardzo już nie przypominała mu tej cichej skromnej Malin, teraz była pewna siebie, wyraźnie otwarta na ludzi. Dawna Malin była inna, żyła w jego cieniu, jego i jego kariery która zawsze była na pierwszym miejscu. Teraz to ona błyszczała, była ważna dla innych i ewidentnie wyróżniała się swoją osobowością ale również i urodą, której bóg nie podarował jej za mało. Zawsze kusiła pełnymi malinowymi ustami, kremową cerą i cudownie czekoladowymi tęczówkami, które były odbiciem całej jej duszy.
Teraz gdy te trzy tygodnie minęły żółwim tempem, on nawet nie pamiętał o malinowych ustach. Bo tak wiele się wydarzyło, wiele i nie wiele. Kremowa koperta spoczywała na szklanym stoliku a on kolejny raz, bez większego celu wpatrywał się w nią nieustannie. A przecież to nic nie dawało, nie koiło bólu, nie pomagało zapomnieć. Działało wręcz pobudzająco na jego szare komórki, na wszelakie wspomnienia które przytłaczały jeszcze bardziej, które coraz mocniej przypominały o trzynastym lipca, tym nieszczęsnym trzynastym. Pechowa trzynastka. Tak wiele ludzi wierzyło w czarną moc tej liczby, choć on nigdy nie przywiązywał wagi do tego rodzaju zabobonów, tego wieczoru uwierzył. Bo ten trzynasty będzie pewnego rodzaju porażką, jego indywidualną porażką.
I mógłby tak każdego dnia, wpatrywać się w mały prostokąt, popijając kolejne łyki Jacka Danielsa z kwadratowej szklanki. Dla niego była to już szara rzeczywistość, rutyna w której ewidentnie się obracał, jednak nie był sam na świecie. Kogoś jeszcze obchodził, ktoś z nim się liczył. Bo przecież nie zauważył gdy czas zbliżył się do świąt, do tego czasu tak okropnie znienawidzonego przez te ostatnie cztery lata. Bo przecież teraz był sam, nie miał z kim spędzać tego radosnego dla wszystkich czasu. Odwiedzał tylko czasem rodzinę, w której nie czuł się ostatnio za dobrze, w której wszyscy wypominali mu "jego brunetkę". Jednak te święta miały być inne, te święta nie miały być samotne. Ten wielkanocny poranek miał spędzić z rodziną Andersa, lecz nie chciał. Wiedział że Bardal chce dla niego jak najlepiej, że che mu pomóc wyrwać się ze sztuczności w którą popadł jednak on tego nie potrzebował, jemu po prostu był dobrze. Jednak Bardal wiedział, znał przyjaciela zbyt dobrze. Wpadł do jego mieszkania i przyglądając mu się uważnie wyrwał butelkę z dłoni przyjaciela.
- Przestań w końcu, aż żal patrzeć jak staczasz się na dno!
"If you could see me now would you recognise me
Would you pat me on the back or would you criticise me
Would you follow every line on my tear stained face
Put your hand on a heart that's was cold as the day you were taken away"
~The Script
_____________________________________________________________________________
I tak właśnie powstała już trójeczka.Zakochałam się w tym opowiadaniu, pierwszy raz w czymś co piszę.
Mam cichą nadzieję że spodoba wam się choć w połowię tak jak mi :))
Życzę wam wszystkim Wesołych Świąt ;))
pozdrawiam,
Metka.